Lampedusa - między rzeczywistością a doniesieniami medialnymi
W porcie, przy wejściu na molo wojskowe, przy którym udzielana jest pierwsza pomoc migrantom przybywającym na Lampedusę, przymocowany jest transparent z hasłem skierowanym do dziennikarzy - „stop all reality show”. Hasło dobrze oddaje stosunek sił porządkowych i organizacji zajmujących się pomocą migrantom do obrazu problemu migracji przedstawianego przez media.
Pytani o zdanie na temat relacji medialnych dotyczących migracji na Lampedusę moi rozmówcy skarżyli się na brak odpowiedzialnego dziennikarstwa. Jako mieszkańców wyspy i osoby na co dzień stykające się z migrantami szczególnie poruszał ich fakt, że w mediach, nawet po zakończeniu zimowej sytuacji „kryzysowej”, wciąż powielano obrazy z tego okresu przedstawiające migrantów śpiących w porcie na plastikowych workach czy też w skleconych z różnych znalezionych materiałów namiotach rozstawionych na wzgórzach wokół portu. Obrazom przeważnie nie towarzyszył komentarz, że są to materiały archiwalne, przez co w świadomości widzów czy czytelników spoza wyspy kreowany był wizerunek Lampedusy jako miejsca, w którym migranci wciąż są widocznym problemem na terenie miasteczka.
A przecież akcje przyjmowania imigrantów wkrótce po kryzysie zostały znacznie usprawnione. Czas potrzebny służbom porządkowym do ulokowania migrantów w autobusach przewożących ich do ośrodków dla cudzoziemców - od momentu przycumowania statku z migrantami do nabrzeża - wynosił zaledwie ok. pół godziny (jeśli tylko nikomu nie trzeba było udzielać pomocy medycznej na miejscu). Akcje te przebiegały tak szybko, że wielu mieszkańców nawet nie wiedziało, iż na wyspę przypłynęła kolejna grupa przybyszy. Również podczas mojej wizyty na Lampedusie jednej nocy przybyło z Tunezji ok. 600, a następnego dnia ok. 100 migrantów, o czym dowiedziałam się dopiero z mediów.
Mimo iż, jak wspomniano, migranci w miasteczku byli praktycznie niewidoczni (oprócz rzadkich przypadków ucieczek z ośrodków), a głównym śladem ich obecności były na wpół zatopione łodzie przycumowane do nabrzeża oraz zdezelowane łodzie na „cmentarzysku” statków w pobliżu portu, w mediach ciągle obecny był obraz Tunezyjczyków czy przybyszy z Afryki Subsaharyjskiej krążących po ulicach. Uznawane jest to przez przedsiębiorców i innych mieszkańców wyspy za główny powód tegorocznego załamania ruchu turystycznego na Lampedusie. W tym sezonie na wyspę przybyło według pierwszych szacunków o ponad połowę mniej turystów niż w latach poprzednich. Dodać należy, że sektor turystyczny jest głównym źródłem dochodów mieszkańców Lampedusy, oprócz rybołówstwa, przetwórstwa ryb i sprzedaży poławianych w okolicy gąbek*.
Moi rozmówcy podkreślali często, że włoskie media nie przedstawiały punktu widzenia mieszkańców wyspy. W ogólnokrajowych dziennikach nie pisano na temat solidarności mieszkańców miasta podczas apogeum kryzysu w lutym i marcu 2011 r., kiedy na wyspie przebywało ok. 5 tys. migrantów. A przecież zarówno władze gminne, jak i proboszcz miejscowej parafii, ksiądz Stefano Nastasi, udostępnili wówczas migrantom pomieszczenia do zamieszkania. Także mieszkańcy wyspy udzielali przybyszom gościny lub choćby udostępniali im łazienki czy dostarczali ciepłe posiłki, a wśród tych, którzy nocowali w porcie czy na ulicach, Caritas rozprowadzała zebrane wśród mieszkańców okrycia i odzież. Jednym z głównych koordynatorów akcji pomocy udzielonej przez mieszkańców był miejscowy proboszcz. Z doniesień prasowych wyłania się raczej obraz mieszkańców zdenerwowanych sytuacją, podczas gdy w rozmowach z mieszkańcami znacznie częściej można usłyszeć wyrazy współczucia dla przybyszy znajdujących się w trudnej sytuacji. Stosunkowo niedawno Caritas zorganizował gry i zabawy dla dzieci i młodzieży przebywającej w ośrodku dla niepełnoletnich migrantów, o czym również trudno znaleźć informacje w prasie codziennej.
Nie należy jednak nadmiernie idealizować obrazu gościnności Lampeduzan. Wielu mieszkańców podczas kryzysu wykazało się wolą pomocy nowoprzybyłym. Ich podejście do problemu migracji na wyspę w ciągu ostatnich miesięcy mogło jednak ulec zmianie, co podkreślał ksiądz Stefano Nastasi. Niektóre osoby goszczące migrantów w swoich domach skarżyły się na niewielkie szkody wyrządzone przez „gości”, a przedsiębiorcy - na znaczące straty finansowe w wyniku nieudanego sezonu, co powoduje ich rosnące zdenerwowanie, nasilające się w wyniku braku informacji na temat perspektyw rozwiązania przez władze obecnego problemu migracji.
Innym powodem rosnącego napięcia jest brak wiedzy na temat znajdujących się na wyspie obiektów, w których przetrzymywani są migranci, co również budzi niepokój mieszkańców, zwłaszcza w świetle doniesień mediów na temat trudnych warunków panujących w ośrodkach. Choć przyznaje się, że sytuacja w porównaniu z poprzednimi latami poprawiła się, ponieważ organizacje pozarządowe (m.in. UNHCR, Lekarze bez Granic, Save the Children) mają możliwość monitorowania w pewnym stopniu sytuacji w ośrodkach
Sytuacja na Lampedusie jest bardzo dynamiczna. Ostatnio publikowane artykuły prasowe poruszały temat nie tylko kolejnych przepełnionych łodzi przypływających do wybrzeży wyspy, ale także dochodzeń prowadzonych w sprawie przeszłości kryminalnej czy wręcz terrorystycznej migrantów przebywających na Lampedusie, oraz repatriacji Tunezyjczyków. 20 września 2011 r., w proteście przeciwko repatriacjom, migranci spalili jeden z budynków ośrodka, w którym przetrzymywano przybyszy z Afryki Północnej. Kolejnego dnia na wyspie wybuchły starcia pomiędzy migrantami i siłami porządkowymi. Przybysze z państw arabskich zostali przesiedleni w ciągu kilku kolejnych dni do ośrodków na kontynencie, a od 23 września 2011 r. nowoprzybywający zaczęli być kierowani do portu Empedocle na Sycylii. Prawdopodobnie od daty złożenia artykułu do daty jego publikacji sytuacja na wyspie ulegnie dalszym zmianom.
Podsumowując, sytuacja na Lampedusie daleka jest od normy i do tego dużo bardziej złożona niż wynikałoby to z doniesień medialnych (zob. „Biuletyn Migracyjny” nr 29, s. 9). Trudno nie zgodzić się z przytaczanymi przez prasę liczbami nowoprzybywających, ale też trudno nie zgodzić się z tym, że prasa wyrządziła dużą szkodę wizerunkowi Lampedusy, a powielane obrazy wytworzyły wśród potencjalnych turystów pewnego rodzaju psychozę, co w konsekwencji doprowadziło do znacznego spadku liczby przyjezdnych w kończącym się sezonie. M.in. również z tego powodu rośnie niezadowolenie mieszkańców Lampedusy, skierowane przede wszystkim przeciwko władzy centralnej, która według wielu mieszkańców nie podjęła działań adekwatnych do skali problemu. Niezadowolenie, które może obrócić się także przeciwko samym migrantom.
* W ostatnich miesiącach wiele instytucji podejmowało różnego rodzaju, i o różnej skali, próby ratowania wizerunku Lampedusy jako regionu turystycznego, począwszy od spotów reklamowych na temat wyspy, finansowanych przez włoskie Ministerstwo Turystyki, transmitowanych w telewizji oraz na telebimach w środkach komunikacji miejskiej na terenie całych Włoch, po „kampanie” reklamowe prowadzone w internecie przez miłośników wyspy, m.in. przez stowarzyszenie Askavusa działające na wyspie. Nieco dyskusyjna jest inna inicjatywa lokalnego artysty - założyciela ww. stowarzyszenia. Planuje on utworzenie na wyspie muzeum imigracji, w którego zbiorach miałyby się znaleźć przedmioty osobiste znalezione na łodziach, którymi migranci przybywają na wyspę - obecnie w siedzibie stowarzyszenia gromadzone są wiszące pod sufitem buty, egzemplarze Koranu i inne drobne rzeczy.
Niniejszy tekst jest próbą podsumowania obserwacji terenowych oraz opinii zebranych podczas kilku wywiadów przeprowadzonych na Lampedusie przez autorkę we wrześniu 2011 r. Rozmowy przeprowadzono m.in. z proboszczem kościoła na Lampedusie, pracownikiem Caritas, miejscowym działaczem społecznym, pracownikiem ośrodka dla migrantów, mieszkańcami wyspy.