„Kiedy diaspora głosuje, Ponta oszukuje”

Tytułowe stwierdzenie, wyrażające zarówno sprzeciw wobec dotychczas panującej klasy politycznej w Rumunii, jak i solidarność z głosującymi za granicą, którym znacząco ograniczono prawo do głosowania, można było przeczytać na wielu transparentach osób protestujących po wynikach pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii oraz w mediach społecznościowych. Druga tura wyborów rumuńskiego prezydenta odbyła się 16 listopada 2014 r. i przyciągnęła do urn rekordową liczbę wyborców - 11 369 607 spośród ok. 18 mln osób uprawnionych do głosowania (aż 63,95 proc.).

Wybory odbyły się w dość napiętej atmosferze, co dotyczy zwłaszcza głosowania za granicą - rumuński MSZ przygotował jedynie 294 lokale wyborcze dla rumuńskich emigrantów (których liczba sięga - według różnych szacunków - od 2,5 mln do 4 mln osób). Już podczas pierwszej tury wyborów (2 listopada 2014 r.) można było usłyszeć o protestach pod lokalami wyborczymi w związku z ich nieprzygotowaniem do przyjęcia tak wielu głosujących i wcześniejszym zamknięciem lokali z powodu braku kart do głosowania m.in. w Londynie, Wiedniu, Paryżu czy Monachium.

Diaspora i politycy opozycji zarzucili premierowi Victorowi Poncie (a jednocześnie jednemu z dwóch najpoważniejszych kandydatów na urząd prezydenta) celowe działania na rzecz ograniczenia prawa do głosowania obywatelom Rumunii za granicą (czyli np. wyznaczenie niewielkiej liczby lokali wyborczych, przygotowanie mniejszej liczby kart do głosowania niż liczba zgłoszonych wyborców). Zaznaczano przy tym, że dotychczasowe wyniki wyborcze z zagranicy pokazywały, że emigranci chętniej głosują na kandydatów centroprawicy niż na rządzących w kraju od ponad dekady socjaldemokratów bądź liberałów. Dochodzi do tego też rosnąca niechęć wobec Ponty jako kandydata socjaldemokracji, skandale korupcyjne z jego udziałem czy próby udowodnienia plagiatu jego pracy doktorskiej. Niechęć diaspory do Ponty znalazła zatem ujście już w pierwszej turze wyborów prezydenckich, gdy głosowało na niego zaledwie 18 proc. wyborców za granicą, podczas gdy jego główny rywal, Klaus Iohannis, otrzymał tam 46 proc. głosów.

Po doniesieniach o kłopotach emigrantów z oddaniem głosu diaspora otrzymała wielkie wsparcie ze strony rodaków w kraju. W kilku miastach rumuńscy wyborcy wyszli na ulicę, wyrażając w ten sposób solidarność z emigrantami i sprzeciw wobec tak rażącego naruszania prawa wyborczego. „Co za pech, kraj się przebudził” - twierdzili niektórzy komentatorzy i nawiązali tym samym do tradycyjnej opieszałości Rumunów w reagowaniu na polityczne skandale, a co za tym idzie - wróżyli koniec kariery Ponty jako premiera. Taka reakcja na wydarzenia za granicą dodatkowo zmobilizowała i diasporę, i wyborców w kraju. W efekcie Klaus Iohannis wygrał wybory dość znaczną przewagą głosów (54,05 proc. w stosunku do 45.49 proc. głosów oddanych na Pontę).

Nowy prezydent to duża odmiana w obecnej polityce Rumunii. Iohannis był wieloletnim merem Sybina, jest członkiem niemieckiej mniejszości etnicznej, protestantem w zdominowanej przez prawosławie Rumunii. Jego działania w Sybinie potwierdzają jego skuteczność jako polityka potrafiącego zadbać o interesy swojego miasta. Czy równie dobrze poradzi sobie po wpłynięciu na szerokie wody rumuńskiej polityki?             

KF

Opublikowano w numerze: 49 / Październik 2014 | Kategoria: Artykuły