Francuzi i radykalny islam

Konrad Pędziwiatr, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie

Zamachy terrorystyczne przeprowadzane przez braci Kouachi oraz Ameda Coulibaly w dniach 7-9 stycznia 2015 r. spowodowały nie tylko śmierć 17 niewinnych ludzi i zamachowców, ale nade wszystko wstrząsnęły całą wielokulturową Francją. Ofiarami zamachowców byli przedstawiciele wszystkich największych wspólnot religijnych i rozmaitych grup etnicznych. Jeśli nie po raz pierwszy obywatele francuscy pochodzenia imigranckiego postanowili uśmiercać swoich współobywateli z hasłami religijnymi na ustach (robili to wcześniej m.in. Mohammed Merah w 2012 r. i Khaled Kelkal w 1995 r.), to po raz pierwszy celem ich ataku stała się oprócz konkretnych ludzi (rysowników, dziennikarzy i Żydów) instytucja - tygodnik satyryczny „Charlie Hebdo” będący swoistym symbolem francuskiego sekularyzmu i superkrytycznego podejścia do religii. W wyniku zamachów tygodnik satyryczny nie tylko nie przestał istnieć, ale - przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej - znacząco zwiększył swój nakład z dotychczasowych 45 tys. egzemplarzy do kilku milionów w wydaniu pozamachowym. Utrzymał również swój satyryczny charakter drwiący z wszystkich grup religijnych, a nade wszystko - z muzułmanów.

Zamachy na „Charlie Hebdo” spowodowały lawinę głosów nawołujących do solidaryzowania się z tygodnikiem i przedrukowywania jego najbardziej kontrowersyjnych rysunków w imię obrony wolności wypowiedzi. Wiele osób zwróciło jednocześnie uwagę na to, że ta swoista solidarność obrażających nie przyczynia się do ustabilizowania relacji pomiędzy różnymi grupami religijnymi i etnicznymi w społeczeństwie, ale nawet pogłębia istniejące napięcia. Słusznie przypominano, że wolność wypowiedzi jednych obywateli powinna się kończyć w miejscu, w którym zaczyna się naruszać wolność innych obywateli. Spontanicznej akcji solidarności z ofiarami zamachów pod hasłem Je suis Charlie towarzyszyły także akcje mające na celu zwrócenie uwagi na prowokacyjne i obraźliwe dla wielu grup treści publikowane przez tygodnik satyryczny (inicjatywa Je ne suis pas Charlie) oraz na fakt, że muzułmanie byli nie tylko zamachowcami, ale oddali swe życie (kampania Je suis Ahmed - upamiętniająca policjanta Ahmeda Merabeta zabitego przez zamachowców) i ryzykowali życie (jak Lassana Bathily, pracownik supermarketu koszernego), by ratować innych. Inicjatywy te nie uchroniły jednak Francji od znaczącego nasilenia się ataków na muzułmanów i meczety po zamachach na „Charlie Hebdo”.

Zamachy w Paryżu po raz kolejny wywołały ożywioną dyskusję na temat przyczyn muzułmańskiego radykalizmu w Europie. Gdy jedni komentatorzy upatrywali źródeł problemu we francuskim systemie penitencjarnym, w którym bardzo często dochodzi do konwersji na dżihadyzm, to inni sugerowali, że nie sposób jest zrozumieć radykalizacji młodzieży muzułmańskiej, jeśli abstrahuje się ten proces od polityki Francji w odniesieniu do świata muzułmańskiego. Jeszcze inni komentatorzy wskazywali na porażkę krajowej polityki integracji, przy czym zapominali niejako o tym, że wszyscy zamachowcy urodzili się w Francji i nigdy bezpośrednio nie byli adresatem tej polityki, lecz raczej nieudanych polityk spójności społecznej.
Wszyscy, którzy odpowiadają na to pytanie jednoczynnikowo i wskazują na jeszcze inne sprawy (m.in. na wykluczenie społeczno-ekonomiczne, dyskryminację, popularyzację ideologii dżihadystycznej w cyberprzestrzeni, konflikt międzypokoleniowy, kryzys tożsamości, lichą muzułmańską teologię czy niewłaściwe przywództwo religijne), nieuchronnie skazują się na niepowodzenie. Nie tylko we Francji, ale również w innych krajach europejskich zjawisko to można zrozumie jedynie wtedy, gdy się weźmie pod uwagę całą gamę czynników oraz kontekst społeczny, w którym funkcjonują młodzi europejscy muzułmanie.

Ten kontekst dobrze zarysował przed kilku laty jeden z moich muzułmańskich respondentów w Belgii, który stwierdził, że „Coraz więcej muzułmanów dochodzi do islamu swoimi własnymi ścieżkami i niektórzy, czyniąc to, stają się aroganccy. Mówią «My znamy prawdę, wy jej nie znacie»”. Żyjemy w czasach, w których nasze tożsamości społeczne, w tym religijna, są w coraz większym stopniu konstruowane na zasadzie „zrób-to-sam”. Biografia typu „zrób-to-sam” jest jednocześnie biografią o znacznym stopniu ryzyka. Opcji jest bardzo wiele i istnieje duże prawdopodobieństwo, że całe „przedsięwzięcie” może się nie udać albo przybrać charakter ekskluzywistycznej postawy teologicznej. Szczególnie w sytuacji, gdy brak jest czujnego oka rodzica (jak w wypadku braci Kouachi), który pomoże odnaleźć się w otaczającej rzeczywistości społecznej.

Współcześnie bardzo ważną rolę w tym procesie budowy własnej tożsamości religijnej odgrywa internet. To m.in. dzięki niemu bracia Kouachi i Amed Coulibaly silniej solidaryzowali się z oddalonymi o tysiące kilometrów Syryjczykami czy Palestyńczykami, niż ze swoimi ofiarami-współ-obywatelami Francji. Internet nie tylko usprawnił komunikację i pozwolił zawiązać nowe fora dyskusyjne, na których niemalże bez ograniczeń można propagować dowolne idee, ale - co ważniejsze - stworzył nową przestrzeń społeczną, w której ponadnarodowe więzi społeczne mogą się bujnie rozwijać. Powstanie „wirtualnych sąsiedztw” łączących muzułmanów w różnych zakątkach kuli ziemskiej miało kolosalny wpływ na sposób, w jaki idea ummy (ogólnoświatowej wspólnoty muzułmańskiej) zaczęła być przez nich „wyobrażana”. Ugrupowania fundamentalistyczne uczyniły z niej jedno z głównych narzędzi negatywnej mobilizacji politycznej. W centrum zainteresowania tych grup są bardzo często problemy współbraci wirtualnych, „ofiar represji i okupacji” w Syrii, Palestynie (żeby wymienić tylko najczęściej eksploatowane rejony), a dopiero w drugiej kolejności sprawy dotyczące „sąsiadów realnych”, czyli krajowych społeczności muzułmańskich. W przeciwieństwie do konfliktów w wyżej wspomnianych regionach świata, problemy lokalne są o wiele bardziej „namacalne” i łatwiej je zweryfikować, stąd ich propagandowa użyteczność jest dużo mniejsza. 

Bardzo trudno będzie nie tylko Francuzom, ale również innym Europejczykom, całkowicie wyeliminować marginalne, ale istotane wpływy radykalnego islamu wśród swoich populacji muzułmańskich, jeśli nie zrozumieją, że zjawisko to ma wiele płaszczyzn. Próby rozwiązywania problemu za pomocą cudownych recept uwzględniających „leczenie” tylko jednego aspektu mogą doprowadzić do zaognienia już napiętych relacji międzyetnicznych i międzyreligijnych oraz do dalszej erozji spójności społecznej.

Opublikowano w numerze: 50 / Grudzień 2014 | Kategoria: Artykuły