Zamieszki w Wielkiej Brytanii - kryzys, ale czego?
Sierpniowe zamieszki w Londynie i kilku innych miastach Anglii Północnej wprowadziły społeczeństwo brytyjskie w stan szoku. Bilans wciąż rośnie - ponad 3 tys. aresztowanych, pięć osób zabitych, dziesiątki rannych, 150 mln funtów strat, zniszczone sklepy, wstrząśnięci mieszkańcy. Brytyjczycy mają prawo czuć się zaskoczeni - po dwóch miesiącach nie ustają dyskusje nad tym, co pchnęło setki młodych ludzi do kolektywnego rabowania sklepów, podpalania samochodów i ataków na policję.
Samo źródło incydentu, czyli trudne relacje między policją a czarnoskórą młodzieżą, jest istotne, aczkolwiek nie stanowi jedynej odpowiedzi. Na początku sierpnia w londyńskiej dzielnicy Tottennham w nadal niewyjaśnionych okolicznościach został zastrzelony przez policję Mark Duggan, młody mężczyzna podejrzany o udział w handlu narkotykami. Jego rodzina, znajomi, sąsiedzi, członkowie lokalnej społeczności maszerowali w stronę posterunku policji, domagając się wyjaśnień. To taka lokalna tradycja - po każdym incydencie z udziałem policji, którego tłem mogą być napięcia rasowe, mieszkańcy i przedstawiciele władz spotykają się publicznie w celu zażegnania konfliktu, konfrontacji pogłosek i wyjaśnienia niezgodności. Z jakichś powodów ów kanał komunikacji tym razem nie zadziałał. Mieszkańcy poczuli się przez policję zignorowani i od ostrej wymiany zdań doszło do przepychanek, rzucania kamieniami i podpaleń. Później wypadki potoczyły się błyskawicznie - w kilkunastu miejscach w stolicy grupki młodych mężczyzn komunikujących się przy użyciu smartfonów przez trzy dni organizowały napady na sklepy jubilerskie, sportowe i ze sprzętem elektronicznym, paląc przy tym samochody i terroryzując przechodniów.
Identyfikując głębsze przyczyny zamieszek, bierze się pod uwagę przede wszystkim rosnące nierówności społeczne. W Londynie osiągają one ekstremalne, jak na Europę Zachodnią, rozmiary - zwłaszcza w dzielnicach w bezpośredniej bliskości City, będących też epicentrami zamieszek, jak Peckham, Lewisham, Hackney. Bezrobocie wśród młodych dochodzi w tych dzielnicach do 20 proc. Nie ulega wątpliwości, że brytyjski system społeczny w ostatnich dziesięcioleciach doprowadził do uformowania miejskiej podklasy społecznej, która przestępczość i funkcjonowanie w nieformalnej gospodarce traktuje jako moralnie akceptowalny sposób na życie i dozwolony opór przeciwko władzy, policji i systemowi społeczno-ekonomicznemu, do którego nie mają dostępu. Sytuację pogorszyły cięcia budżetowe, jakich rząd Davida Camerona dokonał w celu zredukowania gigantycznego deficytu wywołanego koniecznością nacjonalizacji zagrożonych w wyniku globalnego kryzysu banków. Tak się składa, że ofiarą cięć padł w pierwszej kolejności sektor organizacji pozarządowych, finansowanych przez samorządy, które zajmowały się m.in. pomocą wykluczonej młodzieży narażonej na zaangażowanie się w gangi. Młodzi ludzie bez większych szans na awans społeczny stali się więc świadkami wycofywania się państwa z zobowiązań wobec najuboższych. Zamykanie młodzieżowej świetlicy i posyłanie na bezrobocie street-workerów było interpretowane przez nich jako kolejny dowód wykluczenia. Ale nie da się ograniczyć tła zamieszek tylko do kontekstu ekonomicznego. Ze statystyk sądowych wyłania się obraz, który pozwolił ministrowi sprawiedliwości, Kenowi Clarkowi uznać, że winna jest „dzika podklasa”, czyli zdemoralizowani młodzi ludzie, którzy od najmłodszych lat stykają się z policją i więzieniem - ludzie będący symptomem kryzysu wartości i tego, co konserwatyści określają jako „pęknięta Wielka Brytania”. Trzy czwarte aresztowanych było wcześniej karane, ponad połowa ma poniżej 20 lat, 30 proc. - poniżej 17. Raporty policji i obserwacje dziennikarzy potwierdzają też tezę, że grupowe napady na sklepy były sprawnie organizowane przez gangi, których liczba w Londynie idzie w dziesiątki. Zamieszki w takiej perspektywie mają więcej wspólnego z nowym rodzajem dokonywania napadów rabunkowych - pod przykryciem niepokojów społecznych - niż głosem protestu wykluczonych.
Mimo iż początek dramatycznych wydarzeń był związany z napięciami na tle rasowym, nie da się zamieszek wiązać tylko z relacjami międzykulturowymi czy efektami migracji, tak jak to czyniono w wypadku cyklicznych zamieszek na przedmieściach paryskich. Aresztowanych łączy raczej miejsce w londyńskiej hierarchii klasowej niż pochodzenie etniczne czy rasowe. I niezależnie, czy winne są cięcia budżetowe, kryzys czy gangi - sierpniowe wypadki wskazują raczej, że miejska biedota w finansowym sercu Europy zamierza z nierównościami klasowymi, bezrobociem i wykluczeniem radzić sobie na swój agresywny i destrukcyjny sposób.