Którędy do polskiej szkoły?

Nowa szkoła, nowi koledzy, nowy język  i nowe obyczaje - dla dzieci, które razem z rodzicami migrują za granicę, taki wyjazd oznacza początek zupełnie nowego życia. A zwykle także nowego systemu szkolnego, który może bardzo różnić się od tego znanego z Polski. Co zrobić, jeśli jednak rodzice planują taki wyjazd tylko na kilka lat i zależy im na tym, żeby dziecko nie traciło kontaktu z językiem polskim i polskim systemem oświatowym? W krajach, w których przebywa obecnie wielu Polaków, nie jest to duży problem. W Wielkiej Brytanii, Niemczech, na Litwie, Ukrainie, Łotwie czy Białorusi, ale też w wielu innych krajach, funkcjonuje system szkół społecznych prowadzonych przez stowarzyszenia czy parafie, w których nauka odbywa się albo wyłącznie w języku polskim, albo w dwóch językach. Są to zarówno placówki  oferujące nauczanie w lokalnym systemie oświatowym, jak  i działające na zasadzie „szkółek sobotnich” krzewiących polską kulturę, niepowiązanych z systemem szkolnym danego państwa. Przy 38 ambasadach (na w sumie 89 istniejących placówek) funkcjonują też Szkolne Punkty Konsultacyjne, prowadzone przez rządowy Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą (ORPEG).

Dużo trudniej jest zachować ciągłość w nauce dzieci polskiego, gdy rodzina wyjeżdża do jednego z krajów, w których ani taki punkt, ani polska szkoła nie funkcjonują. Pomocą w tych wypadkach ma być system nauczania na odległość prowadzony przez ORPEG. Obecnie w takim systemie, zarówno ramowym, jak i uzupełniającym uczy się ok. 700 dzieci na wszystkich poziomach (od szkoły podstawowej po liceum). Co ciekawe, nauka w systemie ramowym oznacza wypełnianie przez dziecko czasowo przebywające za granicą obowiązku szkolnego obowiązującego w Polsce, czyli jest to polska szkoła przez internet.

W tym dobrym, wydawałoby się, systemie istnieją jednak niekorzystne  elementy. Żeby zaliczyć rok szkolny, dziecko musi pojawić się osobiście na egzaminy kwalifikacyjne, które odbywają się raz w roku w Warszawie. Z takimi wydatkami i trudnościami muszą się liczyć rodzice, którzy  zdecydowali się na wyjazd z dziećmi np. do Ameryki Południowej czy Australii, gdzie punktów szkolnych przy ambasadach w ogóle nie ma, a bilety na podróże pomiędzy tymi krajami a Polską są kosztowne.

Zaskakujące wydaje się, że państwo polskie nie wspiera w tym zakresie rodziców, których samo wysłało do pracy za granicą, czyli w polskich placówkach dyplomatycznych. Jeśli - ze względu np. na kwestie bezpieczeństwa albo mało popularny język nauczania w państwie przyjmującym - niemożliwe jest uczęszczanie przez dzieci do bezpłatnej szkoły lokalnej, to państwo sfinansuje naukę w innej szkole na miejscu (zwykle chodzi o naukę w jednej ze szkół działających w systemie europejskim  - np. brytyjskim czy niemieckim). Ale jednocześnie nie wspomoże takiego rodzica, członka służby zagranicznej RP, w kontynuowaniu edukacji dziecka w zakresie kultury polskiej, ponieważ przeloty do Polski finansuje tylko… raz na dwa lata i wyłącznie na urlop wypoczynkowy. Według Rzecznika MSZ „brak jest podstawy prawnej do finansowania z budżetu placówki podróży dzieci członka służby zagranicznej oraz ich opiekuna w związku z przyjazdem do kraju w celu przystąpienia do egzaminów szkolnych w Warszawie”. Należy mieć nadzieję, że polscy dyplomaci sami będą dbali o polską edukację własnych dzieci, gdyż państwo im  w tym nie pomoże.                          

MP

Opublikowano w numerze: 52 / Wrzesień 2015 | Kategoria: Migracje w UE i na świecie